Kamczatka 2013

Wyprawa na Kamczatkę

Tym razem za cel naszej wyprawy obraliśmy spłynięcie rzeką Opalą do Morza Ochockiego. Zadanie to okazało się o wiele trudniejsze niż przypuszczaliśmy. Pomijając fakt, że żadne drogi lądowe nie łączą Kamczatki z resztą świata, musieliśmy sobie uświadomić, że dojazd nad rzekę nie będzie ani prosty, ani przyjemny. Pokonanie ostatnich 100 km dzielących nas od rzeki zajęło ponad 10 godzin nieustannej jazdy po kamczackich bezdrożach. Jedynie spory zapas alkoholu trzymał nas przy życiu.
Kamczatka to piękne i niebezpieczne miejsce. Została ona ukształtowana głównie w procesach wulkanicznych, toteż pokrywa ją niezliczona ilość wulkanów, często aktywnych do dnia dzisiejszego. Ten duży półwysep (większy od Polski), leżący w krańcowo wschodniej części Rosji, zamieszkuje jedynie 400 tys. osób, z czego prawie 50% ludności skupiona jest w jednym mieście - Pietropawłowsku Kamczackim
.
Ostatnie kilometry owiały nieprzeniknione mroki nocy, jednak dotarliśmy bez większych problemów. W porannym świetle pierwszy raz ujrzeliśmy potęgę tamtejszej przyrody. Zamglone równiny kontrastowały z mrocznymi szczytami wulkanów. W krajobrazach tych tkwiła jakaś ukryta groźba. Delikatny oddech wiatru prowadził nas w dół rzeki. Od czasu do czasu można było dostrzec ukryte sylwetki zwierząt przemykających między gęstymi drzewami. Górski strumień zmienił się w grzmiącą rzekę, cienie nabrały ostrości, a z czasem i ciała. Pośród nas pojawiły się niedźwiedzie. Stały w rzece, mijały nas brzegami, chodziły po obozie. Spotkał nas też wiatr. Delikatnie powitał, wskazał drogę, a potem połamał namioty, porwał pontony i przewiał do szpiku kości. Próbował nas pokonać, próbował przestraszyć i złamać. Nie działał on sam. Szpony dzikości ściskały nas coraz mocniej w swych ramionach. Rzeka, choć przyjazna i piękna, nie mogła zapewnić nam bezpieczeństwa. To góry rządziły jej korytem, to góry nie chciały nas wypuścić. To one zatopiły nasze rzeczy kierując wodę swymi stromymi, skalistymi stokami.
Kamczacka palia
Kamczackie palie - jedne z najpiękniejszych ryb jakie łowiliśmy.

Wóz, którym dojechaliśmy nad rzeke.
Ten wóz przeprowadził nas bezpiecznie przez najcięższe bezdroża. Co ciekawe bardziej trzęsło gdy jechał po równej drodze niż po górskich stokach.
Ślady niedźwiedzia  
 
 
Najbardziej niebezpieczny aspekt naszej wyprawy. Bez broni palnej zdani byliśmy jedynie na łaskę tych władców gór. Na szczęście obyło się bez ofiar w ludziach. Podczas 20-dniowej przeprawy spotkaliśmy ponad 60 niedźwiedzi. Najbardziej utkwiło mi w pamięci samotne spotkanie z trzema osobnikami w odległości zaledwie 10 metrów.















Nasze obozowisko na tle wulkanu Opala
Nasze obozowisko na tle wulkanu Opala (2475 m n.p.m. ). Widok ten towarzyszył nam przez ponad tydzień, gdy spływaliśmy wzdłuż jego zbocza.

Łosoś
Łososie z opali to niezwykle waleczne ryby. Zapasowe wędki to niezbędna część ekwipunku. Z początku srebrzyste ryby, z czasem nabierają czerwonego zabarwienia.


Niektóre sztuki musieliśmy wyrwać niedźwiedziom spod pyska.
  • Wylądowaliśmy w Pietropawłowsku Kamczackim.
  • Srzęt do zadań specjalnych.
  • Jechaliśmy przez góry i tajgę.
  • Nasze pierwsze obozowisko nad brzegiem Opali.
  • Pora ruszać.
  • Mój pierwszy łosoś – keta.
  • Łosoś – nerka.
  • Wulkan Opala we mgle.
  • Tęczak (mikiża) to dominujący gatunek w środkowym biegu Opali.
  • Cały czas gdzieś w pobliżu czaiły się niedźwiedzie.
  • Jeden z pierwszych łososi (kiżucz) złowiony przez Pawła. Fioletowo czerwony odcień na boku ryby wskazuje na to, że trochę czasu spędziła już w rzece.
  • Z każdym dniem spływu przybliżaliśmy się do wulkanu.
  • Po fatalnej wywrotce na bystrzynach, przez ponad tydzień próbowaliśmy wysuszyć nasze rzeczy.
  • Mnie też szczęście dopisało.
  • Łowienie na muchę było nieprawdopodobnie skuteczne.
  • Codziennie wieczorem rozbijaliśmy nowe obozowisko, a rano spływaliśmy dalej.
  • Będzie kolacja.
  • W ciągu 8 godzin ciśnienie spadło o ponad 50 hPa. Była to najcięższa noc w moim życiu. Do rana walczyliśmy o przetrwanie, przemoczeni do suchej nitki. Porywy wiatru przekraczały 180 km/h.
  • W oczekiwaniu na ewakuacje.
  • Nasi wybawcy.
  • Wiatr nie dawał za wygraną
  • Żyjemy! Dotarliśmy do ujścia rzeki na wybrzeżu Morza Ochockiego. Ten barakowóz był naszym domem przez kilka kolejnych dni.
  • Warunki były takie sobie.
  • Ostatnie dni upłynęły na łowieniu srebrnych łososi (kiżucz), które na bieżąco wchodziły do rzeki.
  • Nigdy nie zapomnę smaku świeżego kawioru.
  • Morze Ochockie.
  • Kręg wieloryba znaleziony na plaży.
  • Bazar w Pietropawłowsku.
  • Rosyjskie klimaty.